Granica (nie)do przekroczenia
Zazwyczaj książki realizowane w ramach szkolnej podstawy programowej są spisane na straty, bo kojarzą się z przymusem. Odnoszę wrażenie, że sama radość z czytania zostaje odebrana nie tylko przez odgórne narzucenie kanonu lektur, w którym wybrane są poszczególne teksty, uznane za wartościowe, bo często te książki faktycznie poszerzają wiedzę i wpływają na postrzeganie świata. Problemem jest tutaj samo podejście uczniów do czynności - zazwyczaj "nie mogą znaleźć czasu" na przeczytanie książki w terminie, co, niestety, bardzo dobrze znam z autopsji, ale na inne rzeczy już potrafią wygospodarować kilkadziesiąt minut dziennie.
Zabierając się za powieść Zofii Nałkowskiej pt. "Granica", nie spodziewałam się w zasadzie niczego, dlatego nie byłam do niej nastawiona ani negatywnie, ani nie odczuwałam specjalnej radości, raczej towarzyszyła mi myśl, że po prostu kolejna lektura do przeczytania, prawdopodobnie cenna merytorycznie, że może okaże się przydatna. Nie brałam też pod uwagę opinii moich znajomych, którzy wyrażali się niepochlebnie o tej książce, ponieważ wolałam sama wyrobić sobie o niej zdanie; nie sprawdzałam też czego dotyczy jej treść. Stąd też z przyjemnością stwierdzam, że nie mogę zgodzić się z większością osób, których powieść Nałkowskiej nie przypadła do gustu. Można by powiedzieć, że być może wynika to częściowo z faktu, iż nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań, więc nie mogłam zostać zawiedziona, jednak stoi za tym coś więcej. Nie mam zamiaru streszczać tutaj całej fabuły książki, bo uważam to za zupełnie bezcelowe - w końcu zarówno w Internecie, jak i w księgarniach roi się od mniej lub bardziej rozbudowanych opracowań lektury; chciałabym natomiast uporządkować myśli i odczucia, jakich doznałam podczas czytania i po skończeniu "Granicy".
Dzieło Nałkowskiej zaliczane jest do powieści psychologiczno- filozoficznych, ale również można określić ją jako obyczajową. Pod względem językowym, książkę czytało się naprawdę przyjemnie (czego nie mogę powiedzieć np. o niektórych momentach "Przedwiośnia", choć również ta powieść należy bezsprzecznie do moich ulubionych lektur). Przybliżone zostają nam losy Zenona Ziembiewicza, jego żony Elżbiety, kochanki Justyny, a także, choć bardziej pobieżnie, życie innych postaci, takich jak Joasia, czy pani Cecylia Kolichowska i jej syn Karol. Wymieniam tylu bohaterów, bo historia każdego z nich jest istotna, ponieważ pokazuje problemy związane z relacjami międzyludzkimi z różnych perspektyw i rozpatrywane pod różnym kątem (stało się to możliwe dzięki połączeniu narracji personalnej z auktorialną, wzbogacając relację zdarzeń o retrospekcje). Właśnie dzięki temu "Granica" jest tak przejmująca, bo ponadczasowa, mimo że napisana została w dwudziestoleciu międzywojennym. Na szczęście wydaje mi się, że pewne stereotypy, które zostały w niej przedstawione, mają aktualnie miejsce na mniejszą skalę, nie mniej jednak wciąż są obecne w naszym społeczeństwie - stąd też niezwykle adekwatny, ale też gorzki był pierwszy tytuł, jaki pisarka miała tej powieści nadać, bo pierwotnie miała się nosić nazwę "Schematy". To jedno słowo zawiera w sobie całą esencję tej książki - uświadamia, powtarzalność i powszechność wydarzeń, i zachowań.
Pierwszą kwestią poruszaną w lekturze, która zaakcentowana została najwyraźniej, jest zdrada i jej wpływ na relacje damsko-męskie, jak również szerzej ujęte relacje rodzinne. Kundera pisał, że "Zdrada oznacza opuszczenie szeregu, aby pójść w nieznane", jednak tutaj nie jest to obcy teren, a raczej powszechnie znane zjawisko, które zachodzi często i opiera się nie na nowości, ale powtarzaniu mechanizmu. Już w dzieciństwie główny bohater miał do czynienia z niewiernością małżeńską swojego ojca, czym wówczas pogardzał, wierząc, że nie będzie w przyszłości powielał takiego zachowania. Widział brak wpływu matki na poczynania jego taty - to, jak wybaczała mu za każdym razem, będąc jednocześnie świadoma, że żaden nie jest ostatni. Nie można jednak jednoznacznie stwierdzić, że działo się to za jej cichym przyzwoleniem, ponieważ w tamtych czasach kobieta była w dużej mierze zdana na męża, który zajmował w rodzinnej hierarchii najważniejszą pozycję i jej zdanie nie miało większego znaczenia - kobietom żyjącym samotnie było dużo trudniej, szczególnie pod względem finansowym. Ludzie biedni, jak Joasia, matka trójki dzieci, od której właśnie odszedł mąż, mieszkała w maleńkiej piwnicy, gdzie przez tragiczne warunki po kolei maluchy umierały na jej oczach, a na koniec nie wytrzymał i jej organizm. Poza tym mężczyzna poczuwał się do roli przywódcy i to jemu była podporządkowana większość decyzji (przynajmniej w domu Ziembiewiczów). Będąc chłopcem, Zenon obiecał sobie, że nie będzie powielał takich zachowań wobec swojej wybranki, bo niosły za sobą upokorzenie. Bohater nie wypełnił jednak swoich postanowień, bowiem, kiedy po przyjeździe do domu rodzinnego ze studiów w Paryżu, poznał Justynę Bogutównę, córkę ich gosposi, przeżył z nią z pozoru niewinny romans. Mężczyzna liczył na to, że skończy się on wraz z jego wyjazdem z miasteczka (choć obiecał kochance coś zupełnie innego), dlatego przyszłość zaczął układać z Elżbietą, zaręczając się z nią. Wbrew planom, drogi Zenona i Justyny skrzyżowały się ponownie i już na pierwszym spotkaniu doszło między nimi do stosunku, który mężczyzna usiłował usprawiedliwić nieszczęśliwym zbiegiem zdarzeń - dziewczynie umarła niedawno matka, dlatego, jak twierdził, nie mógł jej odprawić. Na jednym spotkaniu oczywiście się nie skończyło, przy czym żadna z kobiet nie wiedziała o istnieniu drugiej- do momentu, aż kochanka Ziembiewicza zaszła w ciążę.
Na tym etapie pojawiają się kolejne problemy, świetnie opisane przez Nałkowską. Jeden odnosi się do podejścia Zenona do zdrady oraz poglądu Elżbiety na tę sprawę. Mężczyzna zawsze próbował wytłumaczyć się przed swoim sumieniem, jednocześnie przerzucając część winy na swoją żonę, co niszczyło ją psychicznie, choć przez długi czas nie była tego świadoma. Przez to działanie Elżbieta czuła się współodpowiedzialna za poczynanie męża, będąc w rzeczywistości pokrzywdzoną. Zenon zatem zamiast dawać oparcie i opiekę rodzinie, którą stworzył, budował relacje na fałszu i braku szacunku, wymuszając niemal na żonie preferowane zachowania. Na usta nasuwają się wobec tego pytania: czym postępowanie człowieka jest uwarunkowane? Czy ma całkowity wpływ na własne czyny, jako jednostka, czy też część cech jest przekazywana w genach i nie da się nad nimi zapanować? Można zaryzykować stwierdzenie, że ze względu na owe "schematy", człowiek ulega powtarzanym wzorcom, raczej niezbyt chwalebnym. Co istotne, dotyczy to również Justyny, ponieważ w młodości zarzekała się, że nigdy nie pójdzie w ślady swojej rodzicielki i nie zaufa nieodpowiedniemu mężczyźnie, że nigdy nie będzie samotną matką. Jak wiadomo, straciła głowę dla Zenona, zawierzając jego obietnicom i ulegając zauroczeniu, co prowadzi do kolejnej kwestii związanej nie z samą zdradą, ale jej efektem, a mianowicie nieplanowaną ciążą. Pisarka zwraca tutaj uwagę na ważny problem dotyczący dokonywania aborcji, nie z powodów zdrowotnych, czy zagrożenia życia, ale jako sposób na pozbycie się niechcianego dziecka. Bez ogródek opisuje przebieg zabiegu i warunki, w jakich został wykonany, aby potem przybliżyć nie tylko skutki fizyczne, ale również wpływ usunięcia ciąży na kobiecą psychikę - szczególnie, gdy tak jak Justyna, jest samotna, opuszczona i pozostawiona sama sobie. Zainteresowanie Zenona jej osobą jest duże, ale bardzo powierzchowne, dlatego nie jest w stanie ani w zupełności pomóc byłej kochance, ani wyprzeć jej osobę z życia jego rodziny, co niszczy i wyczerpuje zarówno Elżbietę, jak i samego Zenona. Nałkowska zachęca czytelnika do refleksji na temat odpowiedzialności i konsekwentności w życiu, pokazując na przykładzie bohaterów, do czego może doprowadzić nieodpowiednie postępowanie - w końcu Justyna znajduje się na skraju szaleństwa, gotowa zabić mężczyznę, który ją oszukał i sprawił tyle cierpienia.
Przechodząc do innego rodzaju relacji, już stricte rodzinnych, odkrywamy jak ważne są więzi pomiędzy rodzicami i dziećmi. Bardzo ciekawie widać to na przykładzie czterech osób: Elżbiety Bieckiej, jej matki, jej ciotki Cecylii oraz syna tej ostatniej - Karola. Od małego Elżbieta marzyła o ciepłej, rodzinnej atmosferze, zapewnionej przez rodziców, lecz wiedziała, że nie jest to możliwe, bo ojciec odszedł, a matka niedługo potem opuściła miasto, utrzymując znikomy kontakt z córką. Dziewczynę wychowała ciocia i to właśnie z nią czuła mocniejszą więź, niż z prawdziwymi rodzicami, choć nie umiała tego okazać. Działało to w dwie strony, ponieważ również pani Cecylia uważała Elżbietę za bliższą jej sercu od syna, który wiele lat temu wyjechał z jej mężem za granicę i nie odwiedzał jej (częściowo ze względów zdrowotnych). Elżbieta pozbawiona w dzieciństwie poczucia posiadania prawdziwego domu, przez całe życie miała sny, w których o nim symbolicznie marzyła - wyobrażała sobie siebie, siedzącą przy stole z obojgiem rodziców. Kiedy odwiedzała swoją mamę, była wręcz zauroczona jej postacią, doceniając jej urodę; uważała też, że jej mama jest dobrą kobietą, lecz brakowało jej w uczuciu, jakim była przez nią obdarzona wyjątkowości - wiedziała, że nie jest kochana przez nią bardziej, niż inni ludzie z jej otoczenia. Z kolei Karol, syn pani Cecylii, odzyskał z nią kontakt i wyjaśnił problemy dręczące ich dwójkę od wielu lat tuż przed jej śmiercią. Łatwo sobie uświadomić jak ważna jest szczerość i autentyczność w rozmowach z bliskimi oraz omawianie spornych kwestii w miarę możliwości na bieżąco.
Następny wątek, który zwróci moją uwagę, to działanie presji społeczeństwa na jednostkę. Przykładem jest krótka, ale jakże wymowna scena, w której Jasiowa zostaje wyrzucona z kamienicy, przez właścicielkę mieszkania. Zwabione krzykiem niezadowolonej kobiety, która podniosła z tego powodu raban, nie godząc się na odejście z domu, na dziedzińcu pojawili się inni lokatorzy, którzy przekonali właścicielkę mieszkania, żeby Jasiowa mogła pozostać pod jej dachem, na co końcu przystała, choć była ze swojej decyzji i uległości niezadowolona.
Pisząc cokolwiek o "Granicy" nie sposób nie odnieść się do przywoływanego zawsze symbolicznego przedstawienia hierarchii i zależności społecznych, na podstawie kamienicy. Pokrótce, każde piętro i rodzaj mieszkań odpowiadały odpowiedniej klasie, stąd biedota za "dom" miała ciasne, ciemne piwnice, bogatsi - przestronne mieszkania z oknami, natomiast ci, o przeciętnych zarobkach mogli sobie pozwolić na wynajem pomieszczeń na poddaszu. Podoba mi się ten zabieg - ładnie obrazuje podział społeczeństwa, choć jednocześnie ukazuje okrutność życia - ubodzy mieszkają, jak to zwykło się określać w tej powieści "pod podłogą", co świadczyło także poniekąd o ich marginalnej roli.
Problematyka "Granicy" jest rozległa, nie zamieściłam tutaj wszystkiego, co można o tej książce powiedzieć, lecz wydaje mi się, że dobrze pozostawić pole do wewnętrznej refleksji, nie przelanej na papier (czy też w tym przypadku pulpit). Niedopowiedzenia czasem nie oznaczają pustki, ale mnożą możliwości. Jeżeli ktoś waha się pomiędzy oryginałem, a streszczeniem, na jego miejscu wybrałabym prawdziwą książkę, bo w tym wypadku, to przyjemność.
AD
Zabierając się za powieść Zofii Nałkowskiej pt. "Granica", nie spodziewałam się w zasadzie niczego, dlatego nie byłam do niej nastawiona ani negatywnie, ani nie odczuwałam specjalnej radości, raczej towarzyszyła mi myśl, że po prostu kolejna lektura do przeczytania, prawdopodobnie cenna merytorycznie, że może okaże się przydatna. Nie brałam też pod uwagę opinii moich znajomych, którzy wyrażali się niepochlebnie o tej książce, ponieważ wolałam sama wyrobić sobie o niej zdanie; nie sprawdzałam też czego dotyczy jej treść. Stąd też z przyjemnością stwierdzam, że nie mogę zgodzić się z większością osób, których powieść Nałkowskiej nie przypadła do gustu. Można by powiedzieć, że być może wynika to częściowo z faktu, iż nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań, więc nie mogłam zostać zawiedziona, jednak stoi za tym coś więcej. Nie mam zamiaru streszczać tutaj całej fabuły książki, bo uważam to za zupełnie bezcelowe - w końcu zarówno w Internecie, jak i w księgarniach roi się od mniej lub bardziej rozbudowanych opracowań lektury; chciałabym natomiast uporządkować myśli i odczucia, jakich doznałam podczas czytania i po skończeniu "Granicy".
Dzieło Nałkowskiej zaliczane jest do powieści psychologiczno- filozoficznych, ale również można określić ją jako obyczajową. Pod względem językowym, książkę czytało się naprawdę przyjemnie (czego nie mogę powiedzieć np. o niektórych momentach "Przedwiośnia", choć również ta powieść należy bezsprzecznie do moich ulubionych lektur). Przybliżone zostają nam losy Zenona Ziembiewicza, jego żony Elżbiety, kochanki Justyny, a także, choć bardziej pobieżnie, życie innych postaci, takich jak Joasia, czy pani Cecylia Kolichowska i jej syn Karol. Wymieniam tylu bohaterów, bo historia każdego z nich jest istotna, ponieważ pokazuje problemy związane z relacjami międzyludzkimi z różnych perspektyw i rozpatrywane pod różnym kątem (stało się to możliwe dzięki połączeniu narracji personalnej z auktorialną, wzbogacając relację zdarzeń o retrospekcje). Właśnie dzięki temu "Granica" jest tak przejmująca, bo ponadczasowa, mimo że napisana została w dwudziestoleciu międzywojennym. Na szczęście wydaje mi się, że pewne stereotypy, które zostały w niej przedstawione, mają aktualnie miejsce na mniejszą skalę, nie mniej jednak wciąż są obecne w naszym społeczeństwie - stąd też niezwykle adekwatny, ale też gorzki był pierwszy tytuł, jaki pisarka miała tej powieści nadać, bo pierwotnie miała się nosić nazwę "Schematy". To jedno słowo zawiera w sobie całą esencję tej książki - uświadamia, powtarzalność i powszechność wydarzeń, i zachowań.
Pierwszą kwestią poruszaną w lekturze, która zaakcentowana została najwyraźniej, jest zdrada i jej wpływ na relacje damsko-męskie, jak również szerzej ujęte relacje rodzinne. Kundera pisał, że "Zdrada oznacza opuszczenie szeregu, aby pójść w nieznane", jednak tutaj nie jest to obcy teren, a raczej powszechnie znane zjawisko, które zachodzi często i opiera się nie na nowości, ale powtarzaniu mechanizmu. Już w dzieciństwie główny bohater miał do czynienia z niewiernością małżeńską swojego ojca, czym wówczas pogardzał, wierząc, że nie będzie w przyszłości powielał takiego zachowania. Widział brak wpływu matki na poczynania jego taty - to, jak wybaczała mu za każdym razem, będąc jednocześnie świadoma, że żaden nie jest ostatni. Nie można jednak jednoznacznie stwierdzić, że działo się to za jej cichym przyzwoleniem, ponieważ w tamtych czasach kobieta była w dużej mierze zdana na męża, który zajmował w rodzinnej hierarchii najważniejszą pozycję i jej zdanie nie miało większego znaczenia - kobietom żyjącym samotnie było dużo trudniej, szczególnie pod względem finansowym. Ludzie biedni, jak Joasia, matka trójki dzieci, od której właśnie odszedł mąż, mieszkała w maleńkiej piwnicy, gdzie przez tragiczne warunki po kolei maluchy umierały na jej oczach, a na koniec nie wytrzymał i jej organizm. Poza tym mężczyzna poczuwał się do roli przywódcy i to jemu była podporządkowana większość decyzji (przynajmniej w domu Ziembiewiczów). Będąc chłopcem, Zenon obiecał sobie, że nie będzie powielał takich zachowań wobec swojej wybranki, bo niosły za sobą upokorzenie. Bohater nie wypełnił jednak swoich postanowień, bowiem, kiedy po przyjeździe do domu rodzinnego ze studiów w Paryżu, poznał Justynę Bogutównę, córkę ich gosposi, przeżył z nią z pozoru niewinny romans. Mężczyzna liczył na to, że skończy się on wraz z jego wyjazdem z miasteczka (choć obiecał kochance coś zupełnie innego), dlatego przyszłość zaczął układać z Elżbietą, zaręczając się z nią. Wbrew planom, drogi Zenona i Justyny skrzyżowały się ponownie i już na pierwszym spotkaniu doszło między nimi do stosunku, który mężczyzna usiłował usprawiedliwić nieszczęśliwym zbiegiem zdarzeń - dziewczynie umarła niedawno matka, dlatego, jak twierdził, nie mógł jej odprawić. Na jednym spotkaniu oczywiście się nie skończyło, przy czym żadna z kobiet nie wiedziała o istnieniu drugiej- do momentu, aż kochanka Ziembiewicza zaszła w ciążę.
Na tym etapie pojawiają się kolejne problemy, świetnie opisane przez Nałkowską. Jeden odnosi się do podejścia Zenona do zdrady oraz poglądu Elżbiety na tę sprawę. Mężczyzna zawsze próbował wytłumaczyć się przed swoim sumieniem, jednocześnie przerzucając część winy na swoją żonę, co niszczyło ją psychicznie, choć przez długi czas nie była tego świadoma. Przez to działanie Elżbieta czuła się współodpowiedzialna za poczynanie męża, będąc w rzeczywistości pokrzywdzoną. Zenon zatem zamiast dawać oparcie i opiekę rodzinie, którą stworzył, budował relacje na fałszu i braku szacunku, wymuszając niemal na żonie preferowane zachowania. Na usta nasuwają się wobec tego pytania: czym postępowanie człowieka jest uwarunkowane? Czy ma całkowity wpływ na własne czyny, jako jednostka, czy też część cech jest przekazywana w genach i nie da się nad nimi zapanować? Można zaryzykować stwierdzenie, że ze względu na owe "schematy", człowiek ulega powtarzanym wzorcom, raczej niezbyt chwalebnym. Co istotne, dotyczy to również Justyny, ponieważ w młodości zarzekała się, że nigdy nie pójdzie w ślady swojej rodzicielki i nie zaufa nieodpowiedniemu mężczyźnie, że nigdy nie będzie samotną matką. Jak wiadomo, straciła głowę dla Zenona, zawierzając jego obietnicom i ulegając zauroczeniu, co prowadzi do kolejnej kwestii związanej nie z samą zdradą, ale jej efektem, a mianowicie nieplanowaną ciążą. Pisarka zwraca tutaj uwagę na ważny problem dotyczący dokonywania aborcji, nie z powodów zdrowotnych, czy zagrożenia życia, ale jako sposób na pozbycie się niechcianego dziecka. Bez ogródek opisuje przebieg zabiegu i warunki, w jakich został wykonany, aby potem przybliżyć nie tylko skutki fizyczne, ale również wpływ usunięcia ciąży na kobiecą psychikę - szczególnie, gdy tak jak Justyna, jest samotna, opuszczona i pozostawiona sama sobie. Zainteresowanie Zenona jej osobą jest duże, ale bardzo powierzchowne, dlatego nie jest w stanie ani w zupełności pomóc byłej kochance, ani wyprzeć jej osobę z życia jego rodziny, co niszczy i wyczerpuje zarówno Elżbietę, jak i samego Zenona. Nałkowska zachęca czytelnika do refleksji na temat odpowiedzialności i konsekwentności w życiu, pokazując na przykładzie bohaterów, do czego może doprowadzić nieodpowiednie postępowanie - w końcu Justyna znajduje się na skraju szaleństwa, gotowa zabić mężczyznę, który ją oszukał i sprawił tyle cierpienia.
Przechodząc do innego rodzaju relacji, już stricte rodzinnych, odkrywamy jak ważne są więzi pomiędzy rodzicami i dziećmi. Bardzo ciekawie widać to na przykładzie czterech osób: Elżbiety Bieckiej, jej matki, jej ciotki Cecylii oraz syna tej ostatniej - Karola. Od małego Elżbieta marzyła o ciepłej, rodzinnej atmosferze, zapewnionej przez rodziców, lecz wiedziała, że nie jest to możliwe, bo ojciec odszedł, a matka niedługo potem opuściła miasto, utrzymując znikomy kontakt z córką. Dziewczynę wychowała ciocia i to właśnie z nią czuła mocniejszą więź, niż z prawdziwymi rodzicami, choć nie umiała tego okazać. Działało to w dwie strony, ponieważ również pani Cecylia uważała Elżbietę za bliższą jej sercu od syna, który wiele lat temu wyjechał z jej mężem za granicę i nie odwiedzał jej (częściowo ze względów zdrowotnych). Elżbieta pozbawiona w dzieciństwie poczucia posiadania prawdziwego domu, przez całe życie miała sny, w których o nim symbolicznie marzyła - wyobrażała sobie siebie, siedzącą przy stole z obojgiem rodziców. Kiedy odwiedzała swoją mamę, była wręcz zauroczona jej postacią, doceniając jej urodę; uważała też, że jej mama jest dobrą kobietą, lecz brakowało jej w uczuciu, jakim była przez nią obdarzona wyjątkowości - wiedziała, że nie jest kochana przez nią bardziej, niż inni ludzie z jej otoczenia. Z kolei Karol, syn pani Cecylii, odzyskał z nią kontakt i wyjaśnił problemy dręczące ich dwójkę od wielu lat tuż przed jej śmiercią. Łatwo sobie uświadomić jak ważna jest szczerość i autentyczność w rozmowach z bliskimi oraz omawianie spornych kwestii w miarę możliwości na bieżąco.
Następny wątek, który zwróci moją uwagę, to działanie presji społeczeństwa na jednostkę. Przykładem jest krótka, ale jakże wymowna scena, w której Jasiowa zostaje wyrzucona z kamienicy, przez właścicielkę mieszkania. Zwabione krzykiem niezadowolonej kobiety, która podniosła z tego powodu raban, nie godząc się na odejście z domu, na dziedzińcu pojawili się inni lokatorzy, którzy przekonali właścicielkę mieszkania, żeby Jasiowa mogła pozostać pod jej dachem, na co końcu przystała, choć była ze swojej decyzji i uległości niezadowolona.
Pisząc cokolwiek o "Granicy" nie sposób nie odnieść się do przywoływanego zawsze symbolicznego przedstawienia hierarchii i zależności społecznych, na podstawie kamienicy. Pokrótce, każde piętro i rodzaj mieszkań odpowiadały odpowiedniej klasie, stąd biedota za "dom" miała ciasne, ciemne piwnice, bogatsi - przestronne mieszkania z oknami, natomiast ci, o przeciętnych zarobkach mogli sobie pozwolić na wynajem pomieszczeń na poddaszu. Podoba mi się ten zabieg - ładnie obrazuje podział społeczeństwa, choć jednocześnie ukazuje okrutność życia - ubodzy mieszkają, jak to zwykło się określać w tej powieści "pod podłogą", co świadczyło także poniekąd o ich marginalnej roli.
Problematyka "Granicy" jest rozległa, nie zamieściłam tutaj wszystkiego, co można o tej książce powiedzieć, lecz wydaje mi się, że dobrze pozostawić pole do wewnętrznej refleksji, nie przelanej na papier (czy też w tym przypadku pulpit). Niedopowiedzenia czasem nie oznaczają pustki, ale mnożą możliwości. Jeżeli ktoś waha się pomiędzy oryginałem, a streszczeniem, na jego miejscu wybrałabym prawdziwą książkę, bo w tym wypadku, to przyjemność.
AD
Komentarze
Prześlij komentarz