"Kongres futurologiczny" Stanisława Lema, czyli wymarzony świat ludzi cudnych
Wciąż nie przestaje mnie zaskakiwać, jak niektórzy ludzie już 40 lat temu potrafili przewidzieć bieg zdarzeń kolejnych dziesięcioleci, kiedy większość osób nie jest w stanie zaplanować nawet najbliższego roku - mam tutaj na myśli przede wszystkim przedstawicieli władz państwowych, ponieważ nie wymagam od reszty układania swojego życia daleko wprzód. Jednym z takich wizjonerów był Stanisław Lem, który w swoich książkach przedstawia świat nie tak bardzo odbiegający od tego nam znanego. Co prawda, nie wszystkie jego myśli znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości, nie miej jednak teksty, które po sobie pozostawił, pozwalają zatrzymać się na chwilę, jak mówił sam pisarz: "w tempie nieprawdopodobnego przyspieszenia", jakie narzuca nam codzienność i zastanowić się, dokąd właściwie prowadzi "postęp". O tym, że wyobraźnia Lema nie była jedynie źródłem dla kreowania bajek, ale jego twórczość była zakorzeniona w dziejach realnego świata, świadczą słowa Janusza Kowin - Mikkego, zawarte w czasopiśmie "Najwyższy Czas!": "Zmarł największy polski pisarz, (...). Czytany tak, że w umysłach czytelników COŚ zostawało. (...) Lem jeszcze bardziej niż w Polsce był uwielbiany w Związku Sowieckim, był ulubionym pisarzem sowieckich kosmonautów - i działaczy partyjnych. Tak więc sądzę, że to jego książki rozłożyły cały obóz socjalizmu. Ostatecznie to idee się liczą".
Najpopularniejsze teksty Lema to "Solaris", "Bajki robotów" i "Dzienniki gwiazdowe", rzadziej przytaczana jest objętościowo niewielka, lecz bardzo treściwa powieść "Kongres futurologiczny". Tytułowe wydarzenie opisywane jest z perspektywy Iljona Tichego (bohatera znanego już z innych dzieł pisarza), który gdyby nie jego wewnętrzny spokój i dystans do otaczającej go rzeczywistości, prawdopodobnie dawno przeżyłby załamanie nerwowe.* Świat przedstawiony w książce ukazany jest w ciekawy sposób, ponieważ dla bohaterów stanowiących jakby tło fabuły, jest miejscem szczęśliwym, a to za sprawą środków psychotropowych, dzięki którym jawi się jako ucieleśnienie ich marzeń. O sile działania odurzających substancji chemicznych, Tichy przekonuje się już na początku pobytu w hotelu Hilton, pijąc skażoną wodę z kranu, wywołującą pozytywne uczucia nawet wobec największych wrogów: "z grupy (...) dobryn, które zniewalają umysł do bezprzedmiotowej radości i pogody". Najmocniejsze halucynacje wywołało jednak bombardowanie tymi środkami, w wyniku którego Tichy wraz z profesorem Trottlerinerem zmuszony był schronić się w kanalizacji pod budynkiem, lecz nawet maski tlenowe nie zapobiegły zarażeniu oparami. Następstwem był szereg omamów, traktowanych przez bohatera jak rzeczywistość.
W jednym z nich, który trwał najdłużej obudził się właśnie w nowym świecie, gdzie nie ma już wojen, a na wakacje można pojechać w dowolnym momencie, gdzie tylko dusza zapragnie, bo nie zależy to od zarobków. Nie czyta się już książek - wiedzę zdobyć można dzięki zjedzeniu odpowiedniej tabletki. O czym więcej marzyć? Kobiety mogą codziennie wyglądać inaczej, kreując swój wygląd w dowolny sposób - zmieniając nie tylko fryzurę, ale całe rysy twarzy, czy nawet sylwetkę. Brzmi jakby to było niemożliwe? Jeżeli odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, to być może warto zastanowić się, skąd w dzisiejszych czasach biorą się sześćdziesięcioletnie kobiety o gładkich policzkach, kuszących ustach i pustych oczach, otoczonych wachlarzem gęstych rzęs. Dobre geny? Skłaniam się ku wersji bardziej prawdopodobnej, uznającej cud skalpela i moc sztucznych wypełniaczy, dzięki którym możemy oglądać szereg nowych, "idealnych" istot, tak perfekcyjnych, że identycznych. Wysnuć można stąd wniosek, że lemowskie "dopiększalnie" nie są jedynie wymysłem oderwanym od rzeczywistości. Czy świat, w którym każda kobieta ma poczucie powinności podążania za modą i nieustannych zmian wyglądu jest rajem? Wydaje mi się, że tym razem odpowiedź jest prosta.
Warto przytoczyć cytat z dziennika, jaki prowadził Iljon próbując odnaleźć się w nowym świecie. Pisze tak: "(...) historii uczy się teraz mało kto, zastąpił ją w szkołach nowy przedmiot, znany jako będzieje, czyli nauka o tym, o dopiero będzie". To zdanie wygląda niewinnie, ale jego aktualność wstrząsnęła mną, podczas lektury, bowiem oznacza całkowite odrzucenie przeszłości, a co za tym idzie - wyrzeczenie się korzeni, tradycji, pochodzenia. Wiąże się z tym ogłupienie społeczeństwa, które bez wiedzy na temat tego, co już było, zatracić może nie tylko dorobek kulturowy, który jest z historią nieodłącznie związany, ale również powielać błędy poprzedników. W polskich szkołach, historia jako przedmiot jest w pewnym stopniu marginalizowana, czego przejawem jest brak obowiązkowej matury od roku 2015, połączone z wprowadzeniem w klasach niehumanistycznych tworu o nazwie "historia i społeczeństwo". Jestem w pełni świadoma tego, że przyszłym lekarzom jest to na rękę i nie uważam bynajmniej, by zmuszanie ich do zdawania historii było dobre - uważam po prostu, że w ich planie lekcji ten przedmiot powinien mieć swoje miejsce, nie w takiej formie, jak teraz. W świecie ułudy, w jakim znalazł się Tichy przekonywano go wprost, aby odrzucił przeszłość i zaczął żyć jak wszyscy - marzeniami, bo całe piękno tamtej rzeczywistości, zbudowane było na wyobrażeniach, "wcielanych w życie" tylko dzięki psychotropom. Wdychając substancje o przeciwnym działaniu, niedostępne dla ogółu, można było (dosłownie) przejrzeć na oczy i zauważyć, że wszystkie ekskluzywne restauracje to tak naprawdę obskurne, zapleśniałe pomieszczenia, świadczące o skrajnej biedzie. Tichy nie mógł się przystać do tamtej rzeczywistości - nie chciał wyprzeć się świadomości, którą tamtejsi ludzie zatracili. Obojętność wobec przeszłości zaprezentowana została także w podejściu mieszkańców nowego świata do religii i języka. Przejawia się w potrzebie przetłumaczenia Biblii na neologizmy (będące oczywiście normalnymi wyrażeniami w przyszłości), ponieważ "Pasterz, stado, owieczki, baranek - tych słów nikt już nie rozumie". Problemem jest tutaj nie sam brak wiary (zresztą sam Lem był ateistą), tylko brak elementarnej wiedzy, a także usilne odrzucanie języka w imię postępu. Przypisywanie wyrazom nowych znaczeń albo zastępowanie istniejących nowymi, o nieznacznie zmienionym sensie, niejednokrotnie prowadzi do zafałszowania rzeczywistości, co bardzo sprzyja propagandzie, tym bardziej, gdy przyjmowane jest z radością. Taka dehierarchizacja miała miejsce nie raz w historii (co dobrze opisuje Orwell w "Folwarku zwierzęcym"), uderzając w tych, którzy wartości bronili, o czym czytamy też i tutaj: "Z jaką wzgardą mówił o ortodoksach - teologach, nazywając ich gramofonami Szatana!". W konsumpcjonistycznym świecie nie ma miejsca na szacunek, czy autorytety, dlatego "awans na Pana Boga też można dostać, kosztuje 75 centów", co nie ma pokrycia, ale nie jest to istotne. Jak kończy się więc upadek moralności? "Jesteśmy wyzwoleni dzięki sentezie i pailatrynom. Każdemu tyle zła, ile dusza zapragnie".
Na postawie książki Lema, zrealizowany został film, o skróconym tytule: "Kongres". Nie mogę powiedzieć, że przypadł mi do gustu, ponieważ nie do końca podobały mi się zmiany wprowadzone w fabule - była to luźna interpretacja wydarzeń z powieści, niezbyt porywająca, w porównaniu z tekstem. Najbardziej irytowały mnie animacje, z których produkcja składała się w większości (chyba, że był to zamysł autorów - w takim wypadku, efekt został osiągnięty) i nie jest to kwestia jakiejś awersji. Postacie były pozbawione ekspresji, co być może miało oddać sztuczność świata, do jakiego trafiła główna bohaterka o imieniu Robyn (tutaj Tichy zamieniony został na kobietę, będącą aktorką). Fabuła opiera się na jej wizycie jako gość specjalny w hotelu Miramount Abrahama, należącym do wytwórni, dla której kiedyś pracowała - teraz w filmach gra jej wizualizacja, bo żadna wytwórnia nie zatrudnia już prawdziwych ludzi, o czym przekonał ją dyrektor: "W świecie zeskanowanych aktorów jesteś nic nie warta". Na tym etapie widzimy już pierwszą, znaczącą zmianę, ponieważ Robyn chcąc dostać się na miejsce dobrowolnie wdycha specyfik, który wprowadza ją w alternatywną rzeczywistość, podczas gdy wszelkie kontakty Tichego z chemikaliami były nieświadome. Pobyt w hotelu zwiera drobne podobieństwa i różnice, które nie mają większego wpływu na przebieg akcji, poza nawiązaniem do oryginału (np. napiwszy się wody z kranu nie popada w euforię, ale w stan zbliżony do depresji, pociągający za sobą strach i chęć autodestrukcji). Razi mnie jednak zakończenie, bowiem Robyn pomimo obiekcji, postanawia żyć w sztucznym świecie, imaginując idealny scenariusz swojego losu. Decyduje się na to z rozpaczy po utracie syna, który po długim czasie oczekiwania na jej powrót z kongresu (tak jak Tichy, była zamrożona w alternatywnej rzeczywistości, jednak tutaj czas płynął w obu poziomach tak samo) zdecydował się na życie w wyobraźni. Pomijając moje odczucia, przyznać trzeba, że skłania to do refleksji nad relacjami między bliskimi (w szczególności uczuć na linii matka - dziecko) oraz wytrzymałością ludzkiego umysłu. Człowiek często jest w stanie znieść fizyczny ból łatwiej, niż psychiczny. Z innowacji, wprowadzono również wątek miłosny, pomiędzy Robyn, a niemal obsesyjnie zakochanym w niej animatorem Dylanem, nieco bezbarwny, choć mający dawać nadzieję na szczerość w tym zakłamanym świecie. Zaliczam się do grona zwolenników oryginału, nie mniej jednak, filmowi nie można zarzucić braku przekazu, bo poruszono kwestie obecne w naszym społeczeństwie.
W filmie, głównym powodem, dla którego zwołano kongres, było wynalezienie ampułki o wymownej nazwie "Neogod creation", dzięki której doświadczamy stworzenia świata na nowo, bo odkryto skład chemiczny wolnego wyboru. Zebrany tłum wiwatuje słysząc tę wiadomość, w odróżnieniu od Robyn, która uważa to za zniewolenie i zakłamanie. Dodatkowo przywołuje przykład swojego chorego na zespół ushera syna - naukowcy, zamiast pomagać naprawdę potrzebującym, wymyślają rzeczy niepotrzebne, by nie rzec - zgubne. Podobny wniosek można wysnuć z powieści, gdzie bez ogródek stwierdzono "(...) żyjemy w epoce farmakokracji". Zdanie krótkie, ale jak bolesne. Od dawna słyszymy przecież o remedium na raka i inne przypadłości, uznane póki co za nieuleczalne. Wprowadzenie ich na rynek pochłonie jeszcze lata i wiele istnień, a to za sprawą prostej zasady, która mówi, że bardziej opłaca się pacjenta leczyć, niż wyleczyć - "żądza pieniądza".
Nie obce jest nam dziś to, co kiedyś było być może nie do pomyślenia (choć nie dla Lema), a mianowicie nawał reklam, jakimi jesteśmy zasypywani odkąd tylko rankiem otworzymy oczy. Przyzwyczajenie jest tak duże, że przechodzimy wobec tego obojętnie, traktując je jak integralną część życia. W filmie "Kongres", reklamy wyświetlane są na poduszkowcach, latających przy budynkach - ponadto kończą się zdaniem lektora "Od dziś za twoim oknem". Pewnie niejednego na myśl o tym przechodzą po plecach ciarki, w końcu każdy woli mieć wpływ na to co będzie oglądał, jednocześnie nie chcąc być obserwowanym. U Lema z kolei z telewizora Tichego wychodzi spiker i demoluje mu mieszkanie, bijąc samego bohatera. W obu przypadkach widzimy ingerencję w prywatność, której wyzbyliśmy się także dziś, choć nikt fizycznie jeszcze nam z komputera nie wyskoczy. Po pierwsze, reklamy, które oglądamy np. w trakcie filmu, są i dobrane pomimo naszej woli pod względem zarówno treści, jak i momentu, w którym zostają puszczone. Po drugie, udostępniamy w Internecie aktualnie tyle informacji, że prywatność jest niezwykle ograniczona - na własne życzenie.
Dlaczego wciąż chcemy uciekać do świata wyobraźni?
Na to pytanie odpowiada nam zarówno film, jak i książka - w tym pierwszym, po powąchaniu odpowiedniego specyfiku ludzie mogli wyglądać w dowolny sposób, wcielając się w rolę idoli, takich jak David Bowie, czy nawet dzieła sztuki, jak kobiety z "Trzech Gracji". Któż nie marzył o byciu popularnym aktorem, czy gwiazdą muzyki? Każdy ma w sobie trochę próżności, która chce się uwolnić. Nieco inaczej wyglądało to u Lema, jednak warto skupić się na innym problemie, jaki poruszył w powieści - według mnie fundamentalny. Pisarz wchodzi w temat próżności jeszcze głębiej, łącząc z nią hipokryzję i nieubłaganie rozprawia się z ludzką powierzchownością. Jestem przekonana, że lepiej bym tego nie opisała, stąd pozwolę sobie przytoczyć fragment książki: "Każdy chce zadać zło, czyli być szubrawcem i okrutnikiem, pozostając jednak szlachetnym i wspaniałym. Po prostu cudnym! Wszyscy chcą być cudni. Im gorsi, tym cudniejsi". Mało znamy takich przypadków? I czy sami zawsze jesteśmy szczerzy wobec siebie, i wspaniałomyślni wobec innych?
Powyższe przykłady nie są jedynymi, jakie można przytoczyć w ramach lektury "Kongresu futurologicznego" oraz obejrzenia jego adaptacji filmowej. Co jeszcze kryje w sobie ta niewielka publikacja Stanisława Lema? Każdy powinien przekonać się sam, ponieważ książkę czyta się niezwykle przyjemnie i lekko - ciężka tematyka została ubrana w nieco sarkastyczny, lecz bardzo zrozumiały język. Zaryzykuję stwierdzenie, że to dzieło zyskałoby uznanie nawet wśród tych, którzy za twórczością Lema nie przepadają. Uważnie przeczytać książkę warto również po to, by zanegować słowa pisarza:
"Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta".
A.D.
* Więcej o Iljonie Tichym przeczytać można np. tutaj: oficjalna strona Stanisława Lema
Najpopularniejsze teksty Lema to "Solaris", "Bajki robotów" i "Dzienniki gwiazdowe", rzadziej przytaczana jest objętościowo niewielka, lecz bardzo treściwa powieść "Kongres futurologiczny". Tytułowe wydarzenie opisywane jest z perspektywy Iljona Tichego (bohatera znanego już z innych dzieł pisarza), który gdyby nie jego wewnętrzny spokój i dystans do otaczającej go rzeczywistości, prawdopodobnie dawno przeżyłby załamanie nerwowe.* Świat przedstawiony w książce ukazany jest w ciekawy sposób, ponieważ dla bohaterów stanowiących jakby tło fabuły, jest miejscem szczęśliwym, a to za sprawą środków psychotropowych, dzięki którym jawi się jako ucieleśnienie ich marzeń. O sile działania odurzających substancji chemicznych, Tichy przekonuje się już na początku pobytu w hotelu Hilton, pijąc skażoną wodę z kranu, wywołującą pozytywne uczucia nawet wobec największych wrogów: "z grupy (...) dobryn, które zniewalają umysł do bezprzedmiotowej radości i pogody". Najmocniejsze halucynacje wywołało jednak bombardowanie tymi środkami, w wyniku którego Tichy wraz z profesorem Trottlerinerem zmuszony był schronić się w kanalizacji pod budynkiem, lecz nawet maski tlenowe nie zapobiegły zarażeniu oparami. Następstwem był szereg omamów, traktowanych przez bohatera jak rzeczywistość.
W jednym z nich, który trwał najdłużej obudził się właśnie w nowym świecie, gdzie nie ma już wojen, a na wakacje można pojechać w dowolnym momencie, gdzie tylko dusza zapragnie, bo nie zależy to od zarobków. Nie czyta się już książek - wiedzę zdobyć można dzięki zjedzeniu odpowiedniej tabletki. O czym więcej marzyć? Kobiety mogą codziennie wyglądać inaczej, kreując swój wygląd w dowolny sposób - zmieniając nie tylko fryzurę, ale całe rysy twarzy, czy nawet sylwetkę. Brzmi jakby to było niemożliwe? Jeżeli odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, to być może warto zastanowić się, skąd w dzisiejszych czasach biorą się sześćdziesięcioletnie kobiety o gładkich policzkach, kuszących ustach i pustych oczach, otoczonych wachlarzem gęstych rzęs. Dobre geny? Skłaniam się ku wersji bardziej prawdopodobnej, uznającej cud skalpela i moc sztucznych wypełniaczy, dzięki którym możemy oglądać szereg nowych, "idealnych" istot, tak perfekcyjnych, że identycznych. Wysnuć można stąd wniosek, że lemowskie "dopiększalnie" nie są jedynie wymysłem oderwanym od rzeczywistości. Czy świat, w którym każda kobieta ma poczucie powinności podążania za modą i nieustannych zmian wyglądu jest rajem? Wydaje mi się, że tym razem odpowiedź jest prosta.
Warto przytoczyć cytat z dziennika, jaki prowadził Iljon próbując odnaleźć się w nowym świecie. Pisze tak: "(...) historii uczy się teraz mało kto, zastąpił ją w szkołach nowy przedmiot, znany jako będzieje, czyli nauka o tym, o dopiero będzie". To zdanie wygląda niewinnie, ale jego aktualność wstrząsnęła mną, podczas lektury, bowiem oznacza całkowite odrzucenie przeszłości, a co za tym idzie - wyrzeczenie się korzeni, tradycji, pochodzenia. Wiąże się z tym ogłupienie społeczeństwa, które bez wiedzy na temat tego, co już było, zatracić może nie tylko dorobek kulturowy, który jest z historią nieodłącznie związany, ale również powielać błędy poprzedników. W polskich szkołach, historia jako przedmiot jest w pewnym stopniu marginalizowana, czego przejawem jest brak obowiązkowej matury od roku 2015, połączone z wprowadzeniem w klasach niehumanistycznych tworu o nazwie "historia i społeczeństwo". Jestem w pełni świadoma tego, że przyszłym lekarzom jest to na rękę i nie uważam bynajmniej, by zmuszanie ich do zdawania historii było dobre - uważam po prostu, że w ich planie lekcji ten przedmiot powinien mieć swoje miejsce, nie w takiej formie, jak teraz. W świecie ułudy, w jakim znalazł się Tichy przekonywano go wprost, aby odrzucił przeszłość i zaczął żyć jak wszyscy - marzeniami, bo całe piękno tamtej rzeczywistości, zbudowane było na wyobrażeniach, "wcielanych w życie" tylko dzięki psychotropom. Wdychając substancje o przeciwnym działaniu, niedostępne dla ogółu, można było (dosłownie) przejrzeć na oczy i zauważyć, że wszystkie ekskluzywne restauracje to tak naprawdę obskurne, zapleśniałe pomieszczenia, świadczące o skrajnej biedzie. Tichy nie mógł się przystać do tamtej rzeczywistości - nie chciał wyprzeć się świadomości, którą tamtejsi ludzie zatracili. Obojętność wobec przeszłości zaprezentowana została także w podejściu mieszkańców nowego świata do religii i języka. Przejawia się w potrzebie przetłumaczenia Biblii na neologizmy (będące oczywiście normalnymi wyrażeniami w przyszłości), ponieważ "Pasterz, stado, owieczki, baranek - tych słów nikt już nie rozumie". Problemem jest tutaj nie sam brak wiary (zresztą sam Lem był ateistą), tylko brak elementarnej wiedzy, a także usilne odrzucanie języka w imię postępu. Przypisywanie wyrazom nowych znaczeń albo zastępowanie istniejących nowymi, o nieznacznie zmienionym sensie, niejednokrotnie prowadzi do zafałszowania rzeczywistości, co bardzo sprzyja propagandzie, tym bardziej, gdy przyjmowane jest z radością. Taka dehierarchizacja miała miejsce nie raz w historii (co dobrze opisuje Orwell w "Folwarku zwierzęcym"), uderzając w tych, którzy wartości bronili, o czym czytamy też i tutaj: "Z jaką wzgardą mówił o ortodoksach - teologach, nazywając ich gramofonami Szatana!". W konsumpcjonistycznym świecie nie ma miejsca na szacunek, czy autorytety, dlatego "awans na Pana Boga też można dostać, kosztuje 75 centów", co nie ma pokrycia, ale nie jest to istotne. Jak kończy się więc upadek moralności? "Jesteśmy wyzwoleni dzięki sentezie i pailatrynom. Każdemu tyle zła, ile dusza zapragnie".
Na postawie książki Lema, zrealizowany został film, o skróconym tytule: "Kongres". Nie mogę powiedzieć, że przypadł mi do gustu, ponieważ nie do końca podobały mi się zmiany wprowadzone w fabule - była to luźna interpretacja wydarzeń z powieści, niezbyt porywająca, w porównaniu z tekstem. Najbardziej irytowały mnie animacje, z których produkcja składała się w większości (chyba, że był to zamysł autorów - w takim wypadku, efekt został osiągnięty) i nie jest to kwestia jakiejś awersji. Postacie były pozbawione ekspresji, co być może miało oddać sztuczność świata, do jakiego trafiła główna bohaterka o imieniu Robyn (tutaj Tichy zamieniony został na kobietę, będącą aktorką). Fabuła opiera się na jej wizycie jako gość specjalny w hotelu Miramount Abrahama, należącym do wytwórni, dla której kiedyś pracowała - teraz w filmach gra jej wizualizacja, bo żadna wytwórnia nie zatrudnia już prawdziwych ludzi, o czym przekonał ją dyrektor: "W świecie zeskanowanych aktorów jesteś nic nie warta". Na tym etapie widzimy już pierwszą, znaczącą zmianę, ponieważ Robyn chcąc dostać się na miejsce dobrowolnie wdycha specyfik, który wprowadza ją w alternatywną rzeczywistość, podczas gdy wszelkie kontakty Tichego z chemikaliami były nieświadome. Pobyt w hotelu zwiera drobne podobieństwa i różnice, które nie mają większego wpływu na przebieg akcji, poza nawiązaniem do oryginału (np. napiwszy się wody z kranu nie popada w euforię, ale w stan zbliżony do depresji, pociągający za sobą strach i chęć autodestrukcji). Razi mnie jednak zakończenie, bowiem Robyn pomimo obiekcji, postanawia żyć w sztucznym świecie, imaginując idealny scenariusz swojego losu. Decyduje się na to z rozpaczy po utracie syna, który po długim czasie oczekiwania na jej powrót z kongresu (tak jak Tichy, była zamrożona w alternatywnej rzeczywistości, jednak tutaj czas płynął w obu poziomach tak samo) zdecydował się na życie w wyobraźni. Pomijając moje odczucia, przyznać trzeba, że skłania to do refleksji nad relacjami między bliskimi (w szczególności uczuć na linii matka - dziecko) oraz wytrzymałością ludzkiego umysłu. Człowiek często jest w stanie znieść fizyczny ból łatwiej, niż psychiczny. Z innowacji, wprowadzono również wątek miłosny, pomiędzy Robyn, a niemal obsesyjnie zakochanym w niej animatorem Dylanem, nieco bezbarwny, choć mający dawać nadzieję na szczerość w tym zakłamanym świecie. Zaliczam się do grona zwolenników oryginału, nie mniej jednak, filmowi nie można zarzucić braku przekazu, bo poruszono kwestie obecne w naszym społeczeństwie.
W filmie, głównym powodem, dla którego zwołano kongres, było wynalezienie ampułki o wymownej nazwie "Neogod creation", dzięki której doświadczamy stworzenia świata na nowo, bo odkryto skład chemiczny wolnego wyboru. Zebrany tłum wiwatuje słysząc tę wiadomość, w odróżnieniu od Robyn, która uważa to za zniewolenie i zakłamanie. Dodatkowo przywołuje przykład swojego chorego na zespół ushera syna - naukowcy, zamiast pomagać naprawdę potrzebującym, wymyślają rzeczy niepotrzebne, by nie rzec - zgubne. Podobny wniosek można wysnuć z powieści, gdzie bez ogródek stwierdzono "(...) żyjemy w epoce farmakokracji". Zdanie krótkie, ale jak bolesne. Od dawna słyszymy przecież o remedium na raka i inne przypadłości, uznane póki co za nieuleczalne. Wprowadzenie ich na rynek pochłonie jeszcze lata i wiele istnień, a to za sprawą prostej zasady, która mówi, że bardziej opłaca się pacjenta leczyć, niż wyleczyć - "żądza pieniądza".
Nie obce jest nam dziś to, co kiedyś było być może nie do pomyślenia (choć nie dla Lema), a mianowicie nawał reklam, jakimi jesteśmy zasypywani odkąd tylko rankiem otworzymy oczy. Przyzwyczajenie jest tak duże, że przechodzimy wobec tego obojętnie, traktując je jak integralną część życia. W filmie "Kongres", reklamy wyświetlane są na poduszkowcach, latających przy budynkach - ponadto kończą się zdaniem lektora "Od dziś za twoim oknem". Pewnie niejednego na myśl o tym przechodzą po plecach ciarki, w końcu każdy woli mieć wpływ na to co będzie oglądał, jednocześnie nie chcąc być obserwowanym. U Lema z kolei z telewizora Tichego wychodzi spiker i demoluje mu mieszkanie, bijąc samego bohatera. W obu przypadkach widzimy ingerencję w prywatność, której wyzbyliśmy się także dziś, choć nikt fizycznie jeszcze nam z komputera nie wyskoczy. Po pierwsze, reklamy, które oglądamy np. w trakcie filmu, są i dobrane pomimo naszej woli pod względem zarówno treści, jak i momentu, w którym zostają puszczone. Po drugie, udostępniamy w Internecie aktualnie tyle informacji, że prywatność jest niezwykle ograniczona - na własne życzenie.
Dlaczego wciąż chcemy uciekać do świata wyobraźni?
Na to pytanie odpowiada nam zarówno film, jak i książka - w tym pierwszym, po powąchaniu odpowiedniego specyfiku ludzie mogli wyglądać w dowolny sposób, wcielając się w rolę idoli, takich jak David Bowie, czy nawet dzieła sztuki, jak kobiety z "Trzech Gracji". Któż nie marzył o byciu popularnym aktorem, czy gwiazdą muzyki? Każdy ma w sobie trochę próżności, która chce się uwolnić. Nieco inaczej wyglądało to u Lema, jednak warto skupić się na innym problemie, jaki poruszył w powieści - według mnie fundamentalny. Pisarz wchodzi w temat próżności jeszcze głębiej, łącząc z nią hipokryzję i nieubłaganie rozprawia się z ludzką powierzchownością. Jestem przekonana, że lepiej bym tego nie opisała, stąd pozwolę sobie przytoczyć fragment książki: "Każdy chce zadać zło, czyli być szubrawcem i okrutnikiem, pozostając jednak szlachetnym i wspaniałym. Po prostu cudnym! Wszyscy chcą być cudni. Im gorsi, tym cudniejsi". Mało znamy takich przypadków? I czy sami zawsze jesteśmy szczerzy wobec siebie, i wspaniałomyślni wobec innych?
Powyższe przykłady nie są jedynymi, jakie można przytoczyć w ramach lektury "Kongresu futurologicznego" oraz obejrzenia jego adaptacji filmowej. Co jeszcze kryje w sobie ta niewielka publikacja Stanisława Lema? Każdy powinien przekonać się sam, ponieważ książkę czyta się niezwykle przyjemnie i lekko - ciężka tematyka została ubrana w nieco sarkastyczny, lecz bardzo zrozumiały język. Zaryzykuję stwierdzenie, że to dzieło zyskałoby uznanie nawet wśród tych, którzy za twórczością Lema nie przepadają. Uważnie przeczytać książkę warto również po to, by zanegować słowa pisarza:
"Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta".
zdjęcie: Aleksandra Dyl, Praga 2015; Kraków 2014 |
A.D.
* Więcej o Iljonie Tichym przeczytać można np. tutaj: oficjalna strona Stanisława Lema
Komentarze
Prześlij komentarz